
Jeden z dziwniejszych i najbardziej efemerycznych - jeśli nie naj - zespołów, jakie poznałem... Zespół, który powstał i niemal od razu zniknął, pozostawiając po sobie właściwie tylko dwa bardzo długie - ok. 40 minut - utwory (reszta to tylko przypisy), będące istną kaskadą atmosfer rockowych, death metalowych, progresywnych, awangardowych i ogólnie uciekających od schematów, w jakiś niewyjaśnialny sposób przepływających jeden w drugi i drugi w trzeci bez żadnych szwów. Do tego niezrozumiałe teksty, a wszystko to składa się w całość sugerującą, że przemknęli jedynie między wymiarami, zatrzymując się w naszym na cztery lata, wydali "The Death of Art" i polecieli dalej, zostawiając 15-letniego mnie na samotnym spacerze w deszczu, słuchającego tej muzyki z walkmana, a potem zasypiającego w łóżku ze słuchawkami w uszach.
Co ciekawe, nagrali też split z Ancient Rites (Longing for the Ancient Kingdom II/Counterparts).
Kilka osób chyba zna, temat raczej wspominkowy niż promocyjny.