Fani muzycznej mielonki spod znaku ciężkiego i brutalnego grzańska zacierają swoje łapy nie mogąc doczekać się tej pięknej chwili, kiedy będą mogli zerwać folię oplatającą najnowszy cedek tych nowojorskich morderców. Trzeba koniecznie dodać, że łapy nie dość że będą spocone, to jeszcze roztrzęsione, bo ci którzy ich znają, doskonale wiedzą, co też nowa płyta im przyniesie. I tutaj jestem w maleńkiej kropce, bo by opisać najnowsze dzieło Dehumanized, musiałbym posłużyć się wyświechtanymi frazesami typu" niesamowita,brutalna jatka", czy w sumie niewiele wyrażającymi zwrotami, które teoretycznie muszą się pojawić w recenzji albumów kapel takiego pokroju. Czytelnik, który wcześniej nie zaznajomił się z ich dokonaniami, czytając jałowe opisy pewnie pomyśli, że recenzent sili się na obiektywizm, ale mu nie wychodzi, chce swoich ulubieńców przedstawić w lepszym świetle, następnie po kilku zdaniach ziewnie i mruknie pod nosem ; aaaaaa , amerykański death metal, kolejna taka sama recenzja, kolejna taka sama muzyka.... Błąd. Niby wszystko znane i odegrane setki tysięcy razy wcześniej, muzycznego objawienia nikt tutaj przecież się nie spodziewa, za to umiejętnego wyważenia poszczególnych partii instrumentów, dzięki którym ta muzyka płynie, wwierca się w mózg, powoli rozpycha w naszej podświadomości, dewastuje zwolnieniami, kaleczy mocarnym brzmieniem, robi porządne kuku jednocześnie nie stając się karykaturą takiego stylu muzyki, bo o takie przegięcie jest stosunkowo łatwo. Tutaj jest przede wszystkim muzyka, a nie ślepy pościg za ekstremą. Doskonale mi się tego słucha, wszystko to co lubię jest tutaj podane w doskonałych proporcjach, płyta trwa niespełna 40 minut, i niech puentą tej recenzji będzie fakt, że nie będziecie w stanie oprzeć się pożądaniu, by po wysłuchaniu tego albumu nie zapodać go w całości po raz kolejny.