[V] pisze:Nie wiem jak dla was,ale dla mnie koncerty są po to żeby coś przeżyć,czegoś doświadczyć.Nie mam ochoty na spotykanie znajomych na koncertach i przybijanie piąteczek,ide posluchać muzyki.Napić się mogę lekko po koncercie i przedyskutować co i jak. Przychodzenie na gig najebanym jak stodoła mija się z celem.Tak jak przychodzenie do galerii i dyskutowanie ze znajomymi co i jak,ze szklaneczką wina,tyłem do obrazów nie ma sensu.Galeria,koncert a nawet siłownia to nie jebany klub towarzyski ale miejsca w które przychodzi się w konkretnym celu.Na wymiane spostrzeżeń to jest pub albo ciepło domowego ogniska.
Muszę przyznać, że ostatnio na koncerty chodzę głównie ze względów towarzyskich. A to ktoś znajomy gra, a to ktoś znajomy się wybiera i koncert jest jakimś tam pretekstem do wypicia paru piw. Kiedyś wydawało mi się to głupie, koncert był pewnego rodzaju świętem i nie do pomyślenia było wyjść w trakcie albo spóźnić się na jakiś ważny zespół. Dziś wszystko to trochę mi spowszedniało, a widziałem już tych koncertów tyle, że mam niestety spory przesyt. I tak po prawdzie, to gdyby nie aspekt towarzyski, to pewnie bym na te koncerty nie chodził. Mam poczucie, ze nic by mi się nie stało, gdybym nie zobaczył kolejnego koncertu, bo widziałem już większość tego, co chciałem zobaczyć, a w życiu są tysiące innych rzeczy, na które brakuje mi czasu.
Wciąż ekscytuja mnie nowe płyty, ale dawno już nie poczułem podniecenia na myśl o tym, że jakiś tam zespół zagra w mojej okolicy. Owszem, jak już jestem na tych koncertach i czasem nawet świetnie się bawię, ale żebym poczuł coś takiego jak na koncertach Vadera w latach 90., to już nie zdarza się często. I jak już to raczej na młodych kapelach, bo te stare dziady odcinające kupony to zazwyczaj taka wydmuszka bez treści (wyjątkiem był np. ostatni koncert Obituary w B90).
Także nie potępiam czegoś takiego. Oczywiście nie rozumiem takiego przeginania, ze na scenie gra Slayer, a najebane wieprze leżą nieprzytomne z mordami w trawie, jak było na Wielkiej Czwórce. Zataczający się, bełkoczący coś ludzie to żenada, niezależnie od sytuacji. Niektórzy kultywują taki etos metalowca, ale ja naoglądałem sie już tego wystarczająco w latach 90. (kiedy na koncert metalowy szło się z duszą na ramieniu, a bycie przez kogoś obrzyganym nie było jakimś wyjątkowym wydarzeniem), żeby za tym nie tęsknić.