

Słucham ostatnio ekstensywnie płyt ze wszystkich gatunków muzycznych. Oczywiście nie na wszystkim się znam, ani nie mam zamiaru się znać, ale pozwala to złapać trochę szerszy obraz muzyki. To oczywiście nie o mnie temat, a o dwóch płytach, które - jak mi się wydaje - mają ze sobą zaskakująco dużo wspólnego.
"Ten" Pearl Jam wyszedł w 1991 roku i zaliczono go do grunge'u. Co ma wspólnego z np. "Nevermind" Nirvany, ciężko mi powiedzieć, ale sporo jest głosów twierdzących, że nalepka grunge była jedynie chwytem marketingowym, który miał sztucznie łączyć granie z Seattle i okolic. O ile "Nevermind" pełne jest wściekłości, pewnego chaosu, rozrzępolenia itd., tak "Ten" nie ma z tym nic wspólnego. Jest to płyta do granic rockowa, monumentalna wręcz pod tym względem. Każdy utwór był hitem, każdy jest klarowny jak od linijki. Struktura jest jasna jak w dobrej książce, pozbawiona ozdobników. Do tego wokale - mocne, ale zachwycające prostotą, bez efekciarstaw. I nic dziwnego, że fani to docenili - kilkunastokrotna platyna nie wzięła się znikąd.
"Metallica" wyszła w tym samym roku, parę miesięcy później. I ma chyba więcej wspólnego z "Ten", niż "Ten" ma z resztą tzw. grunge'u. Jest oczywiście cięższa, no ale od nagrania "Master of Puppets" nie upłynęło aż tak wiele wody. Ten album nie zabił jakimś konkretnym riffem, niesamowitym technicznie wokalem, czy wyjebaną solówką - ale kryształowymi kompozycjami, bezbłędnie rozłożonymi akcentami, uderzeniem i przejście dokładnie tam, gdzie powinny być. I niezapomnianymi tekstami. Wszystko to zbliżyło największy metalowy zespół świata do szerokiej, rockowej publiki, zwłaszcza przez "Nothing Else Matters" - błogosławieństwo i przekleństwo Metallici.
Ankiety nie tworzę - wiadomo, że to forum metalowe, i Black Album musi wygrać, ale...
Co myślicie?
