Plany miałem ambitne – zacząć Metalmanię już od koncertu Skyclad, ale jak zobaczyłem ten jeden wielki piknik pod Spodkiem to sam uległem urokowi tegoż i rozsiadłem się wygodnie z piwkiem na trawie :) Dos środka wszedłem jak już Skyclad skończył. Zacząłem się szwendać i wertować płyty na stoiskach, spotkałem kumpla, wyskoczyliśmy na piwko i tak mi zleciał Dead Congregation.
Później dopchałem się do Emperora żeby mi podpisali płytę i bilet (a w sumie czemu nie) i zobaczyłem jeszcze połowę koncertu Mekong Delta. Na kolana mnie nie rzucili, ale te około 20 minut obejrzałem z pewnym zaciekawieniem. Ciekawe techniczne granie.
Kiedy na płycie pod sceną zaczęło się robić tłoczno to znak że nadszedł czas na Destroyer 666. Ktoś tam krzyknął z tłumu „dopiero teraz zaczyna się kurwa Metalmania”… i chyba miał rację :) też odniosłem takie wrażenie. Od pierwszych dźwięków był ogień, wpierdol i szaleństwo pod sceną. Świetny koncert.
Kata widziałem wiele razy, ostatnio nawet miesiąc temu, więc odpuściłem sobie i polazłem coś zjeść. Zdążyłem na ostatnie 20 minut i zacząłem żałować że nie obejrzałem całości. Niby wszystko było tak jak zwykle – Roman ten sam, muzyka ta sama, ale to brzmienie… tak potężnie i monumentalnie brzmiącego Kata chyba jeszcze nie słyszałem. Nagłośnieniowcy zrobili zespołowi kapitalną robotę i wyszedł z tego zaskakujący dobry występ. Brawo Kat !
Asphyx’a nie dane mi było wcześniej zobaczyć więc wiele sobie obiecywałem po tym koncercie i nie zawiodłem się, oj nie… znakomity, energetyczny koncert. Nieważne czy grali szybko, czy wolno – to był pełen energii, spontanu i radochy koncert. A zakończenie w postaci „The rack” i „Last one on earth” to już była czysta magia, która postawiła mi świeczki w oczach…. To było po prostu coś pięknego…. I Van Drunen śpiewający …”last one on earth, last one on Poland, last one on Katowice….” Cudo…
O Emperor zostało chyba napisane najwięcej. Od siebie dodam że byłem zaskoczony in plus. Naczytałem się w Internetach opinii że to niekoniecznie jest dobre, że nie powinni w ogóle tego robić itp., itd. Nie nastawiłem się więc na jakąś wielką ucztę i bardzo dobrze na tym wyszedłem. Bo bez żadnych oczekiwań koncert mi się bardzo podobał. Setlista nie była żadną tajemnicą, a że bardzo wysoko sobie cenię „Anthems…” to tych numerów na żywo świetnie mi się słuchało. Nie podziela tych negatywnych opinii. Nie wiem, może te kilka lat temu zaraz po reaktywacji to wszystko jeszcze kulało i faktycznie było ciulowe, ale w Katowicach dali rewelacyjny koncert. Ja nie dopatrzyłem się żadnego zgrzytu – było bardzo dobrze. A dzięki doborowi utworów i brzmieniu stawiam go o wiele wyżej niż ten pierwszy występ z przed 19 lat.
O Napalm Death napisze tylko jedno zdanie. Ich występ był prostym konkretnym wpierdolem i dobiciem resztek po Cesarzui Nie był to może koncert wieczoru, ale wstydu absolutnie nie przynieśli. Bardzo solidny gig.
Koncert Napalmów był dla mnie końcem Metalmanii, zebrałem swoje zmęczone ale szczęśliwe dupsko i pojechałem do domu.
Co do małej sceny, to wspomniany wcześniej kumpel namówił mnie żebyśmy zobaczyli Kult Mogił, ale na drugim numerze spierdoliłem stamtąd w podskokach. To bulgoczące gówniane brzmienie w którym nic nie było słychać skutecznie mnie zniechęciło w ogóle do oglądania kogokolwiek na małej scenie.
Na szczęście na dużej wszystko (przynajmniej to co ja widziałem i słyszałem) brzmiało bardzo dobrze. Spodek po raz kolejny udowodnił że ma świetną akustykę.
Imprezę uważam za bardzo udaną.




