17-06-2019, 15:51
c.d.
NYIþ rozpoczał drugi dzień. Nie widziałem i żałuję, bo podobno było rewelacyjnie. Rytualny ambient/folk z ciekawą warstwą wizualną, dzięki uprzejmości martwych jagniąt i głowy barana.
Vástígr mnie nie interesował. Podobnie Carpe Noctem, których widziałem pół roku wcześniej i mnie nie zachwycili. Chociaż teraz mogło być inaczej, bo grali set wspólnie z NYIþ.
Na Brazylijczyków z Jupiterian również nie miałem ochoty, są dziesiątki lepszych sludge‘owych kapel.
Panowie ze Zhrine, w przeciwieństwie do innych blackmetalowych kolegów po fachu, zaprezentowali się na scenie, jakby dopiero co wyszli z roboty w biurze. Koszule i przedziałki na starannie zaczesanych włosach zamiast makijaży, kapturów i innych ozdobników. Obronili się muzyką, a do dobrego klimatu wystarczył materiał z Unorthety. Doskonały występ z bardzo klarownym brzmieniem. Zhrine określa się black metalem chyba tylko z braku lepszych opcji. Miałem wrażenie, jakbym słuchał bardziej czegoś w stylu Neurosis czy Isis, jedynie momenty przyspieszenia i dość oszczędnie używany wokal przypominały, że to twardszy kawałek metalu.
Jestem dużym zwolennikiem zapraszania na metalowe festy zupełnie niemetalowych wykonawców. Drab Majesty urozmaicili drugi dzień bardzo przyjemnym koncertem, zabierając wszystkich w cudowne lata osiemdziesiąte.
Piękny prezent sprawili mi organizatorzy Ascension. Nie spodziewałem się, że kiedykolwiek będę miał okazję zobaczyć Antaeus na żywo, choćby z racji tego, że tak rzadko grają. W tym roku zdaje się tylko dwa koncerty. Liczyłem na szatański napierdol i się nie zawiodłem. Jeb w gary i do przodu. Set przekrojowy, grali wałki z każdej płyty. Koncert może i nie tak wściekły i chory jak to sobie wyobrażałem (przecież to ludzie odpowiedzialni za Blood Libels), ale pokazali, że mało kto w tej stylistyce może się z nimi równać. Tak się gra black metal. Chętnie zobaczyłbym ich w jakimś małym, śmierdzącym szczochami klubie. Z bardziej żywiołową publiką.
Jeśli Antaeus rozkurwił, to co powiedzieć o Mitochondrion? Kanadyjczycy wygrali ten festiwal. Ja wiedziałem, że tu nie będą dawać pardonu, ale rozsmarować mnie aż tak? Piękny nakurw z potężnym, ale selektywnym brzmieniem. Kiedy przyspieszali i wchodziły trzy wokale, sejsmografy w Islandzkim Instytucie Meteorologii zaczynały wariować. Dzicz, ale i muzyczna wirtuozeria. Dużo "ugh"! Perfekcyjny występ. Kiedy po Into the Pit of Babel udało mi się ustabilizować w końcu głowę, rozejrzałem się i z niedowierzaniem stwierdziłem, że Mitochondrion miał chyba najsłabszą frekwencję spośród kapel, które do tej pory widziałem na tym feście. Widocznie blackmetalowcy zapatrzeni w makijaże na licach swoich idoli i chodzący tłumnie na koncerty Batushki nie potrafią docenić autentycznego i dzikiego napierdolu. Ich strata, ja już wypatruję gdzie by tu znowu Kanadyjczyków zobaczyć. To był jeden z najlepszych koncertów jakie widziałem.
Sinmara odhaczona po raz drugi i... znów mnie wynudzili. Dałem sobie spokój w połowie setu, nie znajduję w ich muzyce niczego dla siebie. Żadnego punktu zaczepienia. Moim zdaniem najbardziej przereklamowany zespół z Islandii.
Na zakończenie elektroniczny Gost. Może i fajna dyskoteka na afterparty, ale nie chciało mi się czekać do pierwszej w nocy. Starzeję się, perspektywa ciepłej pościeli przemawia do mnie bardziej niż syntezatory i grube bity.
Ostatniego dnia świadomie odpuściłem Akrotheism oraz The Order of Apollyon.
Na początek Auroch. Młodszy i słabszy brat Mitochondrion, skoncentrowany bardziej na technice. Mniej wpływów blacku, krótsze kawałki. Występ bardzo na plus, nie wyszedłem zawiedziony.
Dziewczyny z Kælan Mikla nieźle wpasowały się w klimat całego festiwalu. Robią ciekawy show i nie pozwalają się nudzić. Osobiście nie pasują mi krzyczane wokale, psują mi nieco odbiór całości. Pewnie ma to dodać punkowości, ale zdecydowanie wolę panią wokalistkę śpiewającą. Głos ma świetny.
Kaleikr – zespół z generatora islandzkiego metalu. Muzyka z pogranicza black i death z progresywnym zacięciem. Nie bardzo było się do czego przyczepić, ale i bez żadnej iskry, która pozwoliłaby poświęcić na to więcej czasu. To nowy projekt, ale jakieś grono fanów już mają, o czym świadczyła ilość sprzedanego merchu. Ja jestem na nie.
To mój drugi koncert Almyrkvi i po raz drugi było bardzo ok. Podoba mi się to co serwują, atmosferyczny black bez wsi, bardziej w stronę kosmosu niż lasu. Na żywo fajny klimat to robi.
Ciekawie zaprezentować dark ambienty na żywo to trzeba umić. Myślę, że Treha Sektori udała się ta sztuka. Jeden facet za konsoletą plus okazyjne walenie w bęben. Oświetlenie i nagłośnienie odpowiednie do takiej muzyki, a rytualnego klimatu dopełniały świetne wizualizacje, część z nich widziałem już na Youtube.
Wolvennest zdecydowanie lepszy na żywo niż z płyty. Mocny trans, nieźle można było odlecieć. Powtarzane w nieskończoność riffy, trochę elektroniki. Nie wiem tylko po cholerę tam cztery gitary.
Svartidauði mieli chyba najlepsze przyjęcie i wypełnioną po brzegi salę. Set z naciskiem na ostatnią płytę. Udany koncert, ale po Antaeus i Mitochondrion ciężko było mi już dogodzić. Tym bardziej, że niecierpliwie czekałem na...
Bölzer. Jedna gitara i perkusja wystarczą, żeby napierdalać metal na najwyższym możliwym poziomie. Wspaniały koncert, takiego ognia na scenie dawno nie widziałem. Zaraz po Mitochondrion najlepszy występ festiwalu. Ponad godzina duchowego atletyzmu, w repertuarze prawie całe Hero i co najważniejsze, genialne Entranced by the Wolfshook. Podczas wykonywania Phosphor wsparł Szwajcarów wokalista Svartidauði (tak mi się przynajmniej wydaje, kto ich blackmetalowców wie, kiedy wszyscy w skórach i kapturach chodzą?). Ogólnie rewelacja, można było wracać do domu bez niedosytu.
Wielkie brawa dla organizatorów za to, że po tym, jak Mgła wyparowała z line-upu, w ostatniej chwili potrafili ścągnąć Bölzer. Naprawdę ciężko byłoby o lepsze zastępstwo.
Podsumowując – świetny festiwal, mam nadzieję, że będę tu za rok.
heykvísl og ofn