19-11-2022, 20:51
Jestem po paru pierwszych okrążeniach. Napiszę jednak wstępne wrażenia już teraz, bo to jest potwór, a nie płyta.
Przede wszystkim "Capsule" wyrasta ewidentnie z debiutanckiego albumu i jego industrialnego sznytu, ale jednocześnie idzie znacznie dalej, jeżeli chodzi o różnorodność czy wręcz eksperymentalność. To płyta dziwna, nieoczywista, nie wpisująca się bezpośrednio w żaden death metalowy trend. Owszem, na pierwszy rzut oka po 20 sekundach można powiedzieć, że zaś jakieś gruzy, ale raz, że tym razem niepokój bierze się nie z jakichś rytuałów i diabołów, tylko z coraz bardziej klaustrofobicznej i bezosobowej przestrzeni, a dwa, że zwłaszcza w dalszej części płyty dzieją się rzeczy mało oczywiste.
Pierwsze utwory mogą nieco zmylić - do nich zalicza się promujący album największy hit w postaci "Trench" - choć dalej czuć, że to ten zespół, który nagrał wcześniej debiut, to wypada to akoś bardziej motorycznie, dynamicznie, mniej walcowato. Już na początku riffowanie jest dosyć ciekawe i niekoniecznie często spotykane. No, ale jak pisałem - impreza (taka, która nie kończy się dobrze dla nikogo) zaczyna się dalej. I gdy na przykład płyta wchodzi w walcujące czy intensywne miejsca, to robi się jeszcze bardziej przygniatająco, niż na "Nightmare Traversal". W zasadzie to blisko temu wręcz do hałasu, który walczy z riffami i perkusją - pomnóżcie sobie te bardziej odhumanizowane motywy z "Outre" Portal, a będziecie mieć jakieś pojęcie o czym piszę. W ogóle ta płyta, oczywiście duchem, kojarzy mi się w jakiś sposób z muzyką np. Skullflower - gdyby Matt Bower chciał kiedyś nagrać album z death metalem i postawić na napierdol, to wyszłaby właśnie taka rzecz jak te fragmenty.
Całość jednak cały czas potrafi zaskoczyć, nie tylko doskonałymi chwilami motywami gitarowymi - wchodzą motywy raczej mało kojarzące się z DM, ale bynajmniej nie rozbijające spójności płyty, chociażby czasem pojawią się tekstury dźwięku, które odpaliły u mnie skojarzenia ze spowolnioną perkusją z jedynej płyty Winter. No i gdy człowiek słyszał przez ten raptem 32-minutowy album naprawdę sporo bardzo różnych, ale wiercących we łbie rzeczy, wchodzi ostatni kawałek, gdzie duet wplata - z sukcesem! - motyw brzmiący jak z jakiegoś... Lighting Bolt.
Ale jestem rozsmarowany tym materiałem po podłodze. Jak ta płyta nie wywoła jakiegoś, choćby w niszy nisz, szumu, to ten świat zasługuje jedynie na festynowy metal dla Niemców.
I was born in this town
Live here my whole life
Probably come to die in this town
Live here my whole life
Never anything to do in this town