20-09-2024, 17:49
Zrobiłem sobie ostatnio mały maraton z muzyką Malevolent Creation, ale tym razem wziąłem na warsztat płyty, po które sięgam raczej rzadziej skupiając się przeważnie na moich ulubionych pozycjach w ich dyskografii. I tak na początek...
Stillborn.
W sumie, to trudno jakoś się przyczepić do tego materiału. Muzycznie może nie jest az tak przebojowy jak pierwsze dwa, ale to nadal dobry kawał muzycznej mielonki. Brzmienie faktycznie nie powala, ale z tamtych lat Suffocation jednak zabrzmiał gorzej ( Breeding the spawn - choć muzycznie jest nie do pobicia, a w sumie do tego brzmienia i ja się powoli przekonuję ). Kilka poprawek i album kosi jak należy.
The fine art of murder.
Tutaj też poprawiłbym nieco brzmienie na bardziej tłuste, mięsiste, cięższe, a kawałki nabrałyby o wiele większych rumieńców. To album powrotny Dla Bretta Hoffmana, więc mógłby mieć większego kopa. Nie jest to zły album na wskroś, choć trzeba uczciwie przyznać że ma kilka słabszych momentów, kilka utworów bym wywalił, na pewno "Day of lamentation ' .... nieeee, ten eksperyment z akustyczną gitarą się nie powiódł, przewijam ten utwór, pozostałe nieco mniej wyraziste, ale to dobry materiał. Taka czwórka z minusem.
The 13th beast.
No i największe zaskoczenie ostatnich dni. Przyznaję, zlałem ten album po premierze, wysłuchałem być może, a nawet na pewno, zbyt pobieżnie, po łebkach, albo miałem zły dzień. Nie wiem, w każdym razie stwierdziłem, że to krążek, który wiele nie zwojuje. Okładka byle jaka, muzyka monotonna i jakos tak mniej tu pierdolnięcia jakim cechowała się poprzedniczka. Może tu jest pies pogrzebany - nastawiłem się, że usłyszę drugi taki album, jakim był doskonały "Dead mans path"? Jakkolwiek było, płyta pozostała na półce nie ruszana przez dłuuugi czas, zbyt długi, więc faktycznie wszystko wywietrzało i nie potrafiłem sobie nic przypomnieć. Może właśnie o to chodziło, o to przewietrzenie głowy, bo jak zapodałem płyte do odtwarzacza, od razu rzuciło mi się pytanie, dlaczego tak długo zwlekałem z odsłuchem???
Teraz słyszę intensywność którą można porównać z "In cold blood" i surowość, znaną z "Eternal". Do tych kawałków po prostu chyba musiałem przysiąść, pozwolić im się wchłonąć, bo teraz zarzut monotonności wydaje mi się na wyrost. Utwory może nie są najbardziej charakterystyczne pod słońcem, ale mają w sobie naprawdę mnóstwo mocy, brzmienie surowe, mięsiste, pozwala tym utworom rozwinąć skrzydła., Jest w tej muzyce coś magnetycznego, bowiem od kilku dni słucham najczęściej właśnie tej płyty. Jestem naprawdę ogromnie zaskoczony że po takim czasie doceniłem wartość trzynastej bestii. Naprawdę solidny, brutalny, intensywny i nie bioracy jeńców death metal.