A ja mam wrażenie, że Opeth to zespół, przez który się przechodzi jak przez grypę, tak przynajmniej było w moim przypadku. Śledzilem ich karierę od początku i te parę lat temu byłem oczarowany, zwłaszcza "Morningrise". Potem (już czasy "Still Life" i "Blackwater Park") uważałem, że starsze wydawnictwa były najlepsze. Otrzeźwienie przyszło w epoce "Damnation" i "Deliverance" - wtedy zwyczajnie przestałem ten zespół trawić i to nie tylko nowsze wydawnictwa, ale i w ogólności. Może wynika to z tego, że wtedy poznałem bardzo dużo muzyki, nie tylko metalowej (chwilę po tamtych czasach zrobiłem sobie zresztą pewną przerwę od Metalu w ogóle) i Opeth już nie wydawał mi się taki superprogresywny.

Uderzyła mnie za to i uderza do dziś ogólna nędza kompozycyjna, mimo że technicznie są bardzo dobrzy (międlenie jednego czy dwóch nawet i niezłych riffów przez kilkanaście minut i przetykanie ich czystymi wokalami do gitarki akustycznej nie sprawia automatycznie, że jest to melancholijno-progresywny majstersztyk ;P) i kompletne wypranie z pomysłów na kolejnych albumach (Opeth to dla mnie wręcz synonim autorepetytywności i ogólnie jeden z najbardziej przecenionych zespołów w dziejach). Opinii tej nie zmienia zasadniczo nawet fakt, że "Ghost Reveries" uważam za album najlepszy od "My Arms, Your Hearse".