piątkowo-sobotni fest również zaliczam do udanych, choć koncertem życia nazwać go nie mogę - tutaj palma pierszeństwa niewątpliwie pozostaje w rękach zeszlorocznego występu blasphemy w helsinkach. ale i tym razem nie ma za bardzo na co narzekać. dobre występy mystifier, order from chaos i dead congregation, absolutnie fantastyczny black witchery - pierdolona pierwotna wściekłość, impurath na scenie przestaje być człowiekiem i zamienia się w bestię, w chodzącą machinę niespożytej, buzującej nienawiści. mógłbym oglądać ich koncerty codziennie. coś wspaniałego. poza konkurencją oczywiście występ blasphemy - naprawdę nie wiem, co mógłbym tutaj napisać.
generalnie większość kapel miała mniejsze lub większe problemy z nagłośnieniem i innymi technicznymi pierdółkami, ale nie była to jakaś przesadna niewygoda. pierwszego dnia również próbowałem wyjść na zewnątrz, ale mnie chuje nie wypuściły, więc drugiego dnia już nawet nie próbowałem, za to weszliśmy później uprzednio się kontrolnie alkoholizując. w ogóle to była wyprawa z cyklu tych podczas których w przerwach między piciem się pije. fantastyczna, podziemna atmosfera, choć nie mogliśmy oprzeć się wrażeniu, że sporo ludzi jest tam przypadkiem lub za karę. miałem szansę poznać kilku forumowiczów: arohiena, haatha, czesława (oraz jego kobitę co to lubi leżeć w samych rajstopach na regale) - pozdrawiam wszystkich przy okazji, do tego bardzo miło było spotkać parę starych mord oraz poznać słuszną liczbę nowych (również pozdrawiam!), nierzadko bardzo kolorowych hehe, dzięki którym przez cały czas pobytu w szkoplandii nie dane mi było zaznać nudy, oczywiście nie dane mi było poznać maleficio który prawdopodobnie spędził cały czas na zapleczu z gośćmi z beherit i bathory - może następnym razem, a tymczasem okazuje się, że boota blasphemy można dostać i bez jego pomocy. w hostelu totalna pożoga - kurwidołek ten został dosłownie zaszczany, zasrany i zarzygany, policja jeździła, turki co to prowadziły parę razy prawie dostały po mordzie, panie sprzątaczki nie przestawały być zadziwiane tym, co zastawały w pokojach, komandos w stołówce smakował wybornie, zniszczenia mienia były nawet konkretne, latające dywany, wszechobecna nekroza i alkoholizacja, napierdol i rozpierdol, i masa zabawy - obszerna książka by wyszła. ja do tej pory jeszcze mam problemy z głosem bo darłem mordę jak pojebany przez całe trzy dni hehe. czekam na kolejną wizytę blasphemy w europie, choć coś mi mówi, że nie prędko to będzie.
aha, specjalne pozdrowienia dla alinki - na schwał dziewczynki, co to przepiłaby i najebała garści chyba połowie forum razem wziętej
