Emocje każą głosować na Anathemę, bo to od "Crestfallen" zacząłem przygodę z klimatami jako takimi i jest to dla mnie jeden z najważniejszych będów w ogóle. Niestety, Anathema od "The silent enigma" zaczęła ostre pikowanie na łeb i na dzień dzisiejszy niczego, od "Pentecost3" wzwyż nie słucham, bo szkoda mnie czasu i nerwów.
Katatonia nudziła i nudzi mnie od zawsze. Jedynie "Dance of december souls" jako tako mi wchodzi.
Paradise lost - w chuj nierówne. Kilka doskonałych albumów, trochę średniawki, trochę nie wiadomo czego.
MDB - kiedyś srałem po gaciach przy "Turn loose...". Dziś, jak to ładnie ktoś określił, są to "kołysanki z growlingiem". "Gods of the sun", "Procenty", "Angel and the dark river" i tyle tego zespołu. Ostatnich dokonań nawet nie chce mi się sprawdzać.
Tiamat - byli wielcy, ale rozmienili się na drobne. "Deeper Kind", "Skeletron", "Astral sleep" - bez popitki. "Chmury", czy "Wildhoney" przegrały z upływem czasu. Ostatnie dokonania traktuję w kategoriach parakabaretowych.
W chuj ciężko było mi się zdecydować, ale wziąłem dyskografię każdego z zespołów, zastanowiłem się, jaka jest moja ocena dorobku "in total" - no i wyszło, że Moonspell. Przede wszystkich dlatego, że wracam do każdego ich albumu, w każdym coś kręci (no, może poza jedynką), a z pozostałych słucham tylko wybranych pozycji.
Aj, kurwa, takie wybieranie...
Sprawdź, omija Cię kawałek dobrej muzyki.longinus696 pisze:MOONSPELL - tylko "The Butterfly Effect", chociaż nie znam "Sin/Pecado", ale już mi się nie chce poznawać.