Pogavranjen - "Jedva čekam da nikad ne umrem"
2016 / 3cd
Arachnophobia Records
Croatia
Osz Chrystusie na krzyżu krwią plujący - jaki cudowny chaos! Tak, to tylko intro, niby po prostu hałas, ale brzmiący tak, jakby Coltrane, Frusciante i Jack DeJohnett spadali razem ze schodów nie przerywając swoich nieludzko pojebanych solówek. Gdy wirtuozi chaosu, po dwóch minutach koziołkowania leżą już poobijani w piwnicy, dopada ich zbiorowa depresja. Ale co to jest za depresja! Żadna tam teatralna błazenada dla zaczesanych do przodu chłopaków w rurkach, tylko cholernie prawdziwa beznadzieja sącząca się obfitym strumieniem przygnębiających dźwięków. Stany emocjonalne, które zazwyczaj kojarzone są z takimi gatunkami jak funeral doom, czy depressive suicidal black metal tutaj uzyskane są znacznie bardziej nietypowymi środkami. Twórczość Pogavranjen od pierwszego kontaktu z nią skojarzyła mi się najbardziej z awangardowymi odlotami serwowanymi przez Norwegów z Virus/Ved Buens Ende - błąkające się desperacko partie gitar z minimalnym przesterem, kwaśne, rozjechane melodie, ocierająca się o jazzową improwizację sekcja rytmiczna, pozorny brak stabilności formy i emocji, który ostatecznie zawsze jednak przechodzi w spójny, transowy kanał, który wciąga tak bardzo, że mam ochotę uwiązać sobie kamień do szyi i utonąć w "Jedva čekam…" na dobre. Spiętrzenie niepokoju i mentalnego bankructwa uzyskuje swoje apogeum w prawie 10-minutowym "Xolotl" - nie mam zielonego pojęcia o czym śpiewa tutaj Ivan, ale numer ten brzmi tak, jakby ekipie z Zagrzebia komornik wynosił właśnie z domu ostatnie meble, nadzieja na lepsze jutro skakała właśnie przez okno, a władzę szturmem przejmowało szaleństwo i podejrzliwość. Ostatnia flaszka puszczona w obieg staje się słodkim balsamem kojącym ból ran posypywanych solą tych dźwięków, a oczekiwanie na śmierć zwane górnolotnie 'życiem' zyskuje te przynajmniej kilkadziesiąt minut głębokiej kontemplacji egzystencjalnej szarzyzny i rozpaczliwej próby uchwycenia z niej czegoś więcej niż tylko kolejnej porcji powietrza przy następnym wdechu. Płyta, która z początku wydaje się być skomplikowana kompozycyjnie, ostatecznie powala komplikacjami emocjonalnymi i gdy milkną już jej ostatnie dźwięki to, choć dusza boli bardziej, cieszy mnie jeden niepodważalny fakt - scena muzyki ekstremalnej zza dawnej Żelaznej Kurtyny, wyzbyła się już całkowicie swoich prowincjonalnych kompleksów, które jeszcze niedawno mocno ją zżerały. Staje się dojrzała, świadoma i kolejnymi wydawnictwami pieczętuje swoją własną tożsamość. Duży w tym udział także lokalnych wydawców, którzy wyławiają takie cudeńka jak Pogavranjen i poświęcają im swoją energię. Ale tej, kurwa, kończę bo zaczynam pierdolić jak na gali Fryderyków.
www.facebook.com/Pogavranjen
www.facebook.com/arachnophobiarecs
arachnophobia.plOlo / 9 Szukaj więcej o Pogavranjen