chuj wi,ale na pewno płyta zabrzmi inaczej.tacy glusi ludzie jeszcze sie /mam nadziej/ nie rodzą.mnostwo sciezek gitar poukrywanych etc...a i caly czas Revengeful kojarzy mi sie z Megadethzekke pisze:to jest jakis wczesny mix? brzmi z pizdy.

Moderatorzy: Nasum, Heretyk, Sybir, Gore_Obsessed
chuj wi,ale na pewno płyta zabrzmi inaczej.tacy glusi ludzie jeszcze sie /mam nadziej/ nie rodzą.mnostwo sciezek gitar poukrywanych etc...a i caly czas Revengeful kojarzy mi sie z Megadethzekke pisze:to jest jakis wczesny mix? brzmi z pizdy.
No właśnie, 7 była zdecydowanie najgorsza z całej dyskografii. Właściwie gdyby nie 2 poprzednie albumy, to ciężko by było cokolwiek zarzucić Glennowi. "Deth Red Sabaoth" wprawdzie ciągle poniżej pierwszej szóstki, ale zwyżkuje w miarę kolejnych odsłuchań.ryszard pisze: Tragedią bym tego nie nazwał, chociaż przy 7 było blisko.
Circle Of Snakes to dobra płyta (pomimo ewidentnego auto-coveru w postaci numeru tytułowego, będącego kopią "Twist Of Cain"), jednak problem w tym, że była jakoś mało danzigowa (czego nowej zarzucić nie można).
wypada mi się tylko podpisać pod postem ryszarda, choć z początku byłem sceptycznie nastawiony. Bardzo dobra , smoliście "czarna" i mocno, hmm "gotycka" płyta? Zdecydowanie najlepszym kawałkiem jest "Black Candy" - ma wszystko to za co cenię Danziga - to będzie na pewno jeden z klasykow, który bez wątpienia można już teraz ustawić obok takich klasyków jak "Twist of Cain", "Am I Demon", "Possession" czy "Evil Thing" ("Mother" mi się przejadł).ryszard pisze:W końcu dorwałem CD i już nie mam wątpliwości, że jest to najlepsza płyta Danziga od bardzo, bardzo dawna.
W zasadzie każdy element jest tutaj lepszy, od tego, co prezentował Glenn na ostatnich płytach: począwszy od wokalu, przez kompozycje (wrócił blues i ostre wycieczki w rejony wczesnego Black Sabbath) aż po brzmienie, które może początkowo irytować (mocno wysunięty do przodu wokal i wrażenie braku dbałości o selektywny dźwięk), lecz ostatecznie potrafi też zauroczyć, szczególnie w dobie plastikowych produkcji.
Rewolucji nie ma, ale jest powrót do korzeni w bardzo dobrym stylu. I faktycznie, do samochodu płyta jak znalazł.
coś w tym jest. generalnie powróciły te wibracje, które cechowały pierwsze albumy, a że dawno nie gościły w muzyce Danziga, stąd dodatkowy entuzjazm, który wywołują u słuchaczy i lekkie...zaskoczenie?Skaut pisze:wypada mi się tylko podpisać pod postem ryszarda, choć z początku byłem sceptycznie nastawiony. Bardzo dobra , smoliście "czarna" i mocno, hmm "gotycka" płyta? Zdecydowanie najlepszym kawałkiem jest "Black Candy" - ma wszystko to za co cenię Danziga - to będzie na pewno jeden z klasykow, który bez wątpienia można już teraz ustawić obok takich klasyków jak "Twist of Cain", "Am I Demon", "Possession" czy "Evil Thing" ("Mother" mi się przejadł).ryszard pisze:W końcu dorwałem CD i już nie mam wątpliwości, że jest to najlepsza płyta Danziga od bardzo, bardzo dawna.
W zasadzie każdy element jest tutaj lepszy, od tego, co prezentował Glenn na ostatnich płytach: począwszy od wokalu, przez kompozycje (wrócił blues i ostre wycieczki w rejony wczesnego Black Sabbath) aż po brzmienie, które może początkowo irytować (mocno wysunięty do przodu wokal i wrażenie braku dbałości o selektywny dźwięk), lecz ostatecznie potrafi też zauroczyć, szczególnie w dobie plastikowych produkcji.
Rewolucji nie ma, ale jest powrót do korzeni w bardzo dobrym stylu. I faktycznie, do samochodu płyta jak znalazł.
Heh ja ją właśnie tak odbieram, w sumie szkoda że od 7-ki Danzig nie stara się już kombinować i poszukiwać jak na Blackacidevil/Satan's Child tylko sili się na nawiązywanie do okresu pierwszych 4 płyt, a że kondycja już nie ta to efekt jest jaki jest.boroowa pisze:ostatnia płyta to jednak echo świetności "wielkiej czwórki", które broni się tylko dlatego że jest lepsze od VII i CoS
Takoż napisałem: pewnych wibracji po prostu dawno nie było w muzyce Danziga, stąd dodatkowy efekt upojenia. Gdyby to CD ukazało się bezpośrednio np. po IV pewnie zostałoby okrzyknięte rozczarowaniem, jednak z perspektywy czasu i tego, co wydarzyło się w tzw. międzyczasie, DRS broni się bardzo dobrze. Nikt przecież nie twierdzi, że to ten sam poziom co pierwsze 4 albumy (chociaż IMO bardzo blisko temu do I ).boroowa pisze:a ja myślę, że jesteście(jesteśmy) po prostu głodni DANZIGa... wczoraj puściłem sobie pod rząd DRS, II, III i IV - ostatnia płyta to jednak echo świetności "wielkiej czwórki", które broni się tylko dlatego że jest lepsze od VII i CoS...tak to widzę
bo tak właśnie jest, a nawet gorzej.boroowa pisze:a ja myślę, że jesteście(jesteśmy) po prostu głodni DANZIGa... wczoraj puściłem sobie pod rząd DRS, II, III i IV - ostatnia płyta to jednak echo świetności "wielkiej czwórki", które broni się tylko dlatego że jest lepsze od VII i CoS...tak to widzę
Problem w tym, że żaden z kawałków z 3 i 4, no może poza "Dirty black summer" nie ma nawet najdrobniejszego startu do "Snakes of christ", czy "Long way back from hell". To są kawałki absolutne, po prostu pierdolony geniusz.panthyme pisze: Kiedyś namiętnie słuchałem pierwszych czterech płyt, ale z 1 i 2 mają po kilka dobrych piosenek, a 3 i 4 są dla mnie pełne
A czytałeś teksty z ostatniego Morbid Angel? Przy wypocinach Vincenta, Glenn jest wybitnym poetą. :-)antek_cryst pisze:Twórczość Glenna łykałem bez popitki przez wiele lat. Czar prysł, gdy któregoś razu wziąłem się za tłumaczenie jego tekstów. Noż kurwa, co za grafomania!
Pierdolenie. Cała "4" jest wypchana po brzegi takimi kawałkami. Hit za hitem. W dodatku ma najbardziej niesamowity klimat ze wszystkich albumów.antek_cryst pisze: Problem w tym, że żaden z kawałków z 3 i 4, no może poza "Dirty black summer" nie ma nawet najdrobniejszego startu do "Snakes of christ", czy "Long way back from hell". To są kawałki absolutne, po prostu pierdolony geniusz.
Na starość to mu głos siadł, ale zapewne w czasach swojej świetności dawał radę również na koncertach. Poza tym występ live rządzi się swoimi prawami, wiadomo, że w studiu możesz zaśpiewać delikatniej i wydobyć różną barwę głosu. Na stadionie, czy w klubie warunki są inne - zdzierasz głos bez żadnej taryfy ulgowej.antek_cryst pisze: Drugi raz czar prysł, gdy okazało się, że Glenn na żywo nie śpiewa tak ładnie, jak na płytach, tylko zwyczajnie drze pałę i ma problemy z cokolwiek wyższymi partiami wokalnymi.